poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Voyage, voyage!

Au revoir Pologne!

Farewells have been finished, promises have been made, tears have been shed. My journey has begun. On the 21st of  August at 7.30 AM, I set off by train with my family to Warsaw. 


On that day I was very surprised because of my calmness. I thought that before such an important day, at the beginnig of the exchange programme, I would be extremely stressed, but nothing of the kind happened. I was calm, self-possessed and my way of thinking was positive. Deep, inside of me I could feel an excitement, though. I was excited because I was thinking what could happen and what would happen. I was thinking whom I might meet, if I meet AFS volunteers at the airport, I was thinking about the flight, if it would be fine, but neither of these things could throw me off balance...
My plane was to take off at 4.40 p.m. but I was already at the airport at 1.30. p.m. I was thinking about one thing – I wanted to say goodbye to my family as fast as  possible, so as not to start crying.

Welcome abroad.


Fortunately, during my flight I wasn't alone. I was travelling with four other girls from Poland. We formed two groups: people going to Flanders and people going to Wallonia. We split in Brussels.
Me and my friend Marta in the plane













Au revoir Pologne!

Our flight was very short. I had an impression that just a few minutes passed and I was 150 km from Brussels, in a small village, where we had our first international camp. There were more than 100 people from all over the world. It was a very unique experience and I' m going to write about it next time.

See you soon!








Pożegnania zostały zakończone, obietnice złożone, łzy wylane. Moja wyprawa rozpoczęła się zgodnie z planem, 21 sierpnia o godz. 7.30 kiedy to wraz z moją rodziną ruszyliśmy pociągiem z Poznania do Warszawy.

Tego dnia zaskoczyła mnie tylko jedna rzecz - mój własny spokój. Przed tak istotnym wydarzeniem, jakim jest wymiana międzykulturowa spodziewałam się po sobie raczej nagłych ataków paniki i nerwów, niemożliwych do opanowania, tymczasem ogarniał mnie spokój i pozytywne, jasne myślenie. Wewnątrz zaczynałam odczuwać podekscytowanie przed wszystkim, co miało się wydarzyć. Myślałam o tym jakich spotkam ludzi, czy odnajdę wolontariuszy na lotnisku,jak minie mi lot jednak nic z tych rzeczy nie wyprowadziło mnie z równowagi.
Mój samolot miał wylecieć o godzinie 16.40, jednak na lot
nisku stawiłam się już o godz. 13.30. W głowię krążyła mi tylko jedna myśl - chciałam jak najszybciej pożegnać się z rodziną, by mimo wszystko nie ryzykować rozklejenia się.

Welcome abroad.

Na szczęście podróży w samolocie nie odbyłam sama. Leciałam wraz z czterema, innymi uczennicami z Polski. Razem tworzyłyśmy dwie grupy: osób lecących do Flandrii oraz do Walonii, miałyśmy rozdzielić się na miejscu - lotnisku w Brukseli.
Cały lot minął niespodziewanie szybko. Wydawało mi się, że minęło zaledwie kilka minut, kiedy byłam już 150 km od samej Brukseli, w małej miejscowości, gdzie odbywał się pierwszy w czasie naszej wymiany
international camp.Na samym campie było ponad 100 osób z całego świata. Doświadczenie zdecydowanie jedyne w swoim rodzaju, ale o tym wszystkim napiszę Wam już dokładnie następnym razem.

Do usłyszenia wkrótce!












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz